Dzień 8 - środa 2 lipca 2003

Hmm… Porobiły się lekkie zaległości! Najpierw więc współrzędne czasoprzestrzenne (znać, z czego się pisało dyplom, z czego doktoryzowało…) Sobota, 5 lipca, 10:50AM (16:50), An Arbor, Apartament 502, Hugon Towers, Finał Wimbledonu (to ważne, wrócę do tej kwestii). Kasia… gdzieś w powietrzu leci na kongres do Quebek City. Ja zaliczam już po dwóch miesiącach pierwsze tygodniowe rozstanie z Kasia. Do tego też wrócę! Teraz wrócę do… środy.
Z dwudniowej wyprawy do Chicago wróciliśmy późno, ranek we środę (2 lipca) był więc leniwy… Pospaliśmy do ósmej, potem zdaliśmy sprawę z naszej wyprawy do Chicago. Kasia popracowała trochę nad swoimi slajdami na seminarium, ja poczytałem trochę. Na uczelni byliśmy po pierwszej. Kwadrans na piechotę nieźle nas wypocił – lato jest tu zdecydowanie cieplutkie! Na UofM jak zwykle looknelismy do interka. No, no… Nie liczyłem objętości zdjęć, ale okazało się, że przekroczyliśmy dopuszczalną zajętość dysku – 200MB!!! Usiłowałem coś z tym zrobić on line, ale zostawiłem sprawę na potem, czyli na czas kongresu Kasi.
Sprawy organizacyjne seminarium (klucz, rzutnik) załatwiłem z Olkiem i Marylą. Byliśmy gotowi przed trzecią… Gdy chwilę po trzeciej pojawił się Andrzej usłyszałem: „wróciliście, myślałęm, że przyjdziesz do mnie…” Hmm… Faux Pas? Bąk w towarzystwie? Plama? Jechaliśmy absolutnie prywatnie, bez żadnego sponsoringu lub też wsparcia – nie myślałęm więc, że należy zameldować się Szefowi. Rogata ze mnie dusza? RoGaj??? Łapię ujemne punktu? Czas pokaże…
Seminarium Kasi było bardzo OK. Czasami warto pojechać do Stanów, żeby dowiedzieć się, czym zajmuje się własna żona! Pytań nie było zbyt wielu – rozpoczął Andrzej od swojej ulubionej statystyki, probabilistyki i determinizmu. Potem odezwał się Sławek Michałowski, na koniec dał głos Olek. Sądzę, że było dobrze. Kasia nie cierpi… braku pytań! Uważa wtedy, że albo mówiła o rzeczach nieważnych, albo że mówiła… w mało czytelny i interesujący sposób. Powiej tak – jeden z celów podróży został zrealizowany! Odkreślam z listy…
Po seminarium, w lekkim pośpiechu, zaczęliśmy wypożyczać samochód na nasza wyprawę po Michigan. Jak zwykle, mimo szerokopasmowego dostępu do Internetu nie było to proste! Tyle warunków do spełnienia… Po samochód miałem dreptać pieszo, więc lepiej, żeby to nie było 10-20 mil! Cena też nie jest sprawą nieistotną! W nieco nerwowej atmosferze (presja czasu…) zdecydowaliśmy się na Budżet, który miał nieograniczony limit mil. Lokalizacja też była humanitarna – pół godziny od Huron Towers!
Wieczorem… była proszona kolacja u Ani Bielińskiej. Zostaliśmy zaproszeni rano. Nie powiem, miły początek dnia! Najpierw miała nas podrzucić Jola Nowak. Potem plany uległy lekkiej modyfikacji – dowozicielem był Andrzej Myc.
Dygresja… Czy Brat może mieć brata? Czemu nie! Luz był, jest i będzie unikatowy, ale są ludzie podobni do niego. Taki jest właśnie Andrzej Myc! Zobaczyłem go na festiwalu polskich filmów. Poznaliśmy się na andrzejkach. Potem była moja barbórka. I to by było na tyle… Szkoda, ze tylko tyle, ale nie na wszystko mamy wpływ! No bo już podjazd Andrzeja pod apartamentowiec był stylowy – czerwony, sportowy samochód i… ostry sygnał trąbki! Potem okazało się, że był to samochód syna, który większym pojechał na koncert. Lubie luz i sam go czasem reprezentuję! Andrzej mówi o sobie: lepszy Myc, niźli nic! Co to znaczy autoironia! Właśnie jechał jako słomiany wdowiec w okolice Pontiac na biwak „porozmawiać ze sobą”. To lubię! Szkoda, że nie dobliźniliśmy się z Andrzejem bardziej podczas mojego dekabanowania… Ale jeśli wierzyć w przeznaczenie to… Może kiedyś?
Poza tym bankiecik jak bankiecik… Andrzej był bardzo zdziwiony, że zostaliśmy tez zaproszeni. Hmm… Podpadam Szefowi za niezależność? Po bankiecie Jola z Ania wpadły na pomysł, żeby pojechać do Ypsilanti na pokaz sztucznych ogni. Wszystko było miodzie, ale… byliśmy taj już po pokazie. Nocna wycieczka jakby bez celu… Bywa!!!