Dzień 7 - wtorek 1 lipca 2003

Chicago (2)
Jak tow hotelu pobudka była bardzo wczesna – już o szóstej rano… W myśl zasady wcześniej wstaniemy, więcej zwiedzimy poddaliśmy się procedurze i już po siódmej byliśmy w kolejce (Subway’u) do centrum. Nie pojeździliśmy loop’em, bo Kasia była zdecydowanie głodna. Ja posiliłem się w pociągu suchą bułka – takie śniadanie dano nam w hotelu…
Wzmocnieni pierwszym śniadaniem udaliśmy się Greek Line do Oak Park odwiedzić miejsce urodzin Hemingway’a i popodziwiać architekturę Wright’a. Nie powiem, bogata dzielnica… Niestety, było za wcześnie na zwiedzanie willi… Stary człowiek i morze… Może???
Drugi punk programu to było Chicago Museum of Arts, we wtorki darmowe. Takiej kolekcji impresjonistów nie uświadczy się chyba w Europie! Kasia sypnie nazwiskami! Super!!!
Po tej porcji uczty duchowej udaliśmy się obejrzeć fontannę, a trafiliśmy na… Chicago Annual Food Festiwal – Taste of Chicago. Naiwności ludzka… Zapachniało i pomyślałem sobie, że będą jakieś gratis. Hmm… Nie w Stanach! Przy wejściu można było kupić kupony – 11 sztuk po 0.5$ za 7$. Dziwne mnożenie? Cóż… 1.5$ na sprzątanie i kible! Samofinansowanie i podejście biznesowe… Zaczęliśmy ucztę kulinarna od Kasia’s Famous Pierogi. Rzeczywiście, były wspaniałe! Nadzionko szpinakowe albo ziemniaczano-serowe… Mniam, mniam… Najdroższe pierogi świata! Każdy po 0.75$!!! Nie narzekam, tylko… stwierdzam fakty!
Potem Kasia rzuciła się na lody. Ostatnie cztery kupony zużyliśmy na chicagowskie kulki mięsne. Zdecydowanie ogniste! W przerwie między potrawami potuptaliśmy na brzeg jeziora. Podobno zanieczyszczone, ale… Pływały w nim zdecydowanie wielkie ryby! Nie ma ich na zdjęciach z cyfraka, ale będą na filmie!
Po uczcie kulinarnej miał być akcent polski – muzeum polonii. Hmm… Nie był to najlepszy pomysł. Liczyłem w swej naiwności, że muzeum będzie w centrum polskiej dzielnicy. Było w centrum niczego, dokładnie między stacjami metra, tak więc pomaszerowaliśmy sobie nieco w upał. Jedyne ślady polskości to był dom pogrzebowy, teatr i knajpa. Okazało się, że te tereny były polską dzielnicą, ale… przez II Wojną Światową! Teraz Polacy przenieśli się dalej od centrum. Tak więc szkoda, ale nie ponapawaliśmy się największym po Warszawie (ponad 1 milion) skupiskiem Polaków na świecie.
Ostatni etap naszej wędrówki po Chicago to było James Thomson Center i przejażdżka Loop’em. Amtrak nie zawiódł nas. Był opóźniony już na starcie o pół godziny!
RoGaj

Miałam sypnąć nazwiskami malarzy – byli chyba wszyscy ważniejsi impresjoniści i postimpresjoniści – Monet, Degas, Lotrec (coś chyba pomyliłam z pisownią), był Van Gogh i Gaugain, Chagal, Picasso…
Nabrzeże jeziora, tam gdzie odbywał się festiwal jedzonka jest miejscem rekreacji mieszkańców Chicago. W centrum stoi wspaniała fontanna otoczona płotkiem i pilnowana przez strażników, żeby przypadkiem nikt się w niej nie kąpał – w taki gorący dzień jak wczoraj rzeczywiście ma się na to ochotę.
Na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Powoli zaczynam myśleć o seminarium.
Kasia