Dzień 5 - niedziela, 29 czerwca 2003

Wieści z kruchty…
No! Wraca stare!!! Skoro jest niedziela, to… wypada zacząć od kruchty! Udało się nam nie spóźnić, choć wyszliśmy zdecydowanie „na styk”. Latem, mimo upału, chodzi się jednak trochę szybciej niż zimą! Było 50% szans na homilię Przewielebnego Prokopa. Dziś jednak „kazał” Wikary Eric Weber. Nie jest to klasa „Szefa”, ale podczas tego prawie pół roku mojej niebytności wyrobił się! Przewielebny Prokop „kazał” sprzed ołtarza, jak przystaje na amerykańskiego kaznodzieję. Wikarego murowało za ambonką. Usiedliśmy tak, żeby widzieć ambonkę, a tu wikary… wyskoczył przed ołtarz!
Po Mszy była kawka i rozmowa o podobieństwach i różnicach kościołów amerykańskiego i polskiego. Może faktycznie są one mniejsze, niż to mi się wydawało?
Wzmocnieni kawką pojechaliśmy na mały zakupek – prezent dla dzisiejszego solenizanta Piotrka. Była to oczywiście flaszka piwa Ommegang, amerykańskiej wersji piwa trapistowskiego – bardziej niż akceptowalnej, choć dalekiej od ideału kopii!
W domu zastała nas gwałtowna i chwilowa zmiana pogody – gradobicie! A chmurka wcale nie była jakaś potęąna… No, no… Ameryka, Stany, musi mieć wszystko naj – najbardziej zmienną pogodę. Mieliśmy plan pójść na uczelnie i pobuszować po Internecie, coby doprecyzować nasze plany na najbliższy tydzień. Piotrek wpiąłem się w sieć przez telefon i… Nieco zbaraniałem. Owszem, na środę był zaplanowany wykład Kasi, ale… odwołane zostało odwołanie poniedziałkowego zebrania grupy. (Dla ustalenia uwagi – negacja negacji to… prawda!) Niby nic wielkiego, ale na zebraniu miało nastąpić powitanie… Kasi i mnie. Taaak… Stawiało to pod wielkim znakiem zapytania nasze plany wycieczkowe! No bo… okazało się, że bilet kolejowy do Chicago zawierający 4 lipca kosztuje dużo, dużo więcej! Miałem dylemat, czy wypada w ogóle myśleć o niebytności na zebraniu, gdy wparował Olek i… rozwiał moje wątpliwości. Utwierdziła mnie w decyzji o dezercji z zebrania Maryla. Pokicałem więc do Andrzeja z wyjaśnieniami, a on jak zwykle zamyślony przeraził się, że chcę odwołać wykład Kasi, który właśnie zorganizował. Uspokoiłem go, ale widać nie do końca, bo zaczął się dopytywać, czy… Kasia zna angielski. Hmm… wydaje mi się, że zna!
W międzyczasie zarezerwowałem bilety na Amtrak’a i nocleg w hotelu w Chicago. Pierwsze Internetowo, drugie… telefonicznie. Zaczynam mieć w tym coraz większa wprawę! Dodzwoniłem się do Włodka Rymszy (informacja dla tych z lodówki – to nie przypadkowa zbieżność nazwisk, to brat „naszego” Bogdana Rymszy!!!) Mam dla niego przesyłkę z Polski i sądzę, że uda się nam jakoś spotkać. Właśnie zaraz będę dzwonił ponownie!
Nie powiem, jestem głodny jak wilk. Dziś kucharzy Kasia – w planie „boneless & skinless chicken things”, czyli trochę kurzej radlinki. Pachnie cudownie… Tylko, że już skończyło się winko! Jakoś to przeżyję! Są przecież większe problemy i… wyrzeczenia, niż brak wina do obiadu!
Może Kasia coś dopisze? Mam nadzieje, że jest już zadowolona… Wczasy w Ann Arbor nie fascynowały jej! No bo było ciekawie… Dzień w dzień… na uczelni! Nawet w sobotę i niedzielę!!! Workoholizm w czystej postaci! Ale od jutra… Z małą przerwą na wykład… Zwiedzanie i… kongres w Quebec City!
RoGaj

Powoli nasze plany zacieśniają się. Do Chicago jedziemy jutro, w środę seminarium. Myślę, że powoli się rozkręcamy. Bardzo się cieszę, że Robert tak bardzo dba, żebym była zadowolona. Martwię się tylko, że za bardzo się tym przejmuje.
W kościółku u Prokopa było bardzo sympatycznie. A kazanie o Piotrze i Pawle przypadło mi do gustu pomimo tego, że nie głosił go ulubieniec Roberta – Przewielebny Prokop.
Co można by jeszcze napisać? Właśnie obejrzeliśmy ulubiony serial Roberta – DOC-a. Przyjemny i jak na tutejsze możliwości na poziomie. Poza tym spacerujemy po Campusie, wracamy do naszego lokum, trochę oglądamy telewizji – to też odmiana, w domu przecież nie mamy. Gotujemy na zmianę z Piotrkiem. Ja już chyba przemogłam różnicę czasu, Robert budzi się rano i biega, a wieczorem szybko zasypia.
Kasia