Dzień 1 - środa 25 czerwca 2003

No to już jesteśmy…
Tata Kowalczyk dowiózł nas na lotnisko jak zwykle niezawodnie. Na miejscu tłum ludzi, choć pora była barbarzyńska – szósta rano! Obudziliśmy się o czwartej!!!! Tradycji, może nieco barbarzyńskiej stało się zadość. Najpierw zakupki w Baltonie – Żubroweczka i Krupnik dla Andrzeja i… piweńko. Potem chwila modlitwy w kaplicy, coby wszystko było bezproblemowo! (Tu oczekuję krytyki od… Luza!!! Wiara a interesowność… Niezły temat na esej!!!) Po kaplicy było coś… dla ciała. W sposób politycznie poprawny, w skarpecie, skonsumowałem Żywca. Żegnaj piwo na miesiąc!
Lot do Frankfurtu był krótki i nieco senny. Zrozumieliśmy dlaczego nie polecieliśmy późniejszym samolotem – 100% zajętości miejsc! Zaczęło się lato!
We Frankfurcie mieliśmy zdecydowanie długą przerwę. Za długą… Było trochę drzemania, ale i aktywności – udało nam się kupić przewodnik Lonty Planet po SouthWest czyli trzech stanach: Utah, Arizona i Nowy Meksyk. Tak, to cel naszej lipcowej podróży poślubnej. Plany powoli precyzują się!
Lot do USA autobusem Lufthansy był bezproblemowy. Ja spałem, Kasia jakoś nie mogła usnąć. Może to kwestia samolotu? Dlaczego w Boeingu na trasy europejskie jest więcej miejsca na nogi niż w transatlantyckim Airbusie? Tego nie wie nikt! Chyba dobrze, że kupiliśmy F16!
Trochę chyba podczas lotu… narozrabiałem. Ale może nie…. Lepiej nie analizować sprawy, choć… Kasia skomentuje to po swojemu. Jako „starszak” zaopiekowałem się logistyką paszportowo-biletową. W Kasi paszporcie była jeszcze biała kartka z poprzedniego pobytu. Cóż… Wyjąłem ją. Na granicy Kasię puściłem jako dżentelmen przodem. Zza żółtej linii obserwowałem, że odpytywana jest coś zbyt dokładnie… Potem urzędnik wyszedł z boksu i poszedł z Kasią „na stronę”, czyli do oddzielnej sali. Mnie inny urzędas wpuścił bez problemów. Nie mam zegarka, więc nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć, ile to było czasu, ale podobno prawie pół godziny. Zdążyłem odebrać bagaż! Miałem już nawet zamiar zaatakować posterunek graniczny i odbić Kasię gdy „wypuszczono” ją. Okazało się, że… rok temu nie opuściła Stanów! Tak, tak… Postudiowaliśmy rewers tajemniczej białej kartki – to my mamy obowiązek oddać ją przy wyjeździe! A nieznajomość przepisów nie broni i chroni… Wpuszczono Kasię, ale… jest zaniepokojona, bo ma pobyt tylko do 24 lipca (ja do 24 grudnia!!!) Tłumaczę i uspakajam, że jedzie do Kanady, więc dostanie nowy… Ogólnie podpadówa, niezawiniona przez nas do końca. Owszem, wyjąłem tę cholerną białą karteczkę, ale gdyby ją zoczyli w paszporcie? Mogłoby być jeszcze gorzej! Był stempel Kanadyjczyków, ale… mógł być fałszywy! Kasia była potem w Belgii, ale nikt jej nie wbił stempla. Zjednoczona Europa ma minusy! A dla Amerykanów Kasia po prostu… siedziała rok w Stanach! Dobre… Dlatego nasza porada – prosić gdzie można o stempelki w paszporcie – okazało się, że od momentu wjazdu do Kanady nie przydarzył mi-Kasi się żaden stempelek – nawet na lotnisku w Warszawie przy wylocie postemplowali mi tylko kartę pokładową.
No to teraz bardziej optymistycznie! Na lotnisko wyjechali po nas Olek i Piotrek. Naczekali się… Pogoda jak rok temu! Gorąco i wilgotno! Po zwaleniu bagaży w hotelu pojechaliśmy na uczelnię przywitać się z Andrzejem i Marylą. Potem były jeszcze zakupki w Krogerze: tak, tak… Oczywiście winko i puszeczki z owockami! Byliśmy padnięci, ale Piotrek stanął na wysokości zadania i pokucharzył! Gdy już miło rozluźniło nas winko zadzwonił telefon – oczywiście Andrzej! On to ma napęd… Kasia nie odmówiła, więc spędziliśmy uroczy wieczór przy winku! Było jak zwykle sympatycznie, a Kasia mogła ocenić prawdziwość wszystkich moich opowieści o kolonii i polonii Ann Arbor. Dostaliśmy od Joli i Andrzeja prezent ślubny. Chyba znaleźliśmy się, bo śpiewniczek i krupniczek stanowiły dobrą parę.
Dziś, to jest we czwartek obudził nas potworny upał. Piotrek też był nim zadziwiony! Aż tak gorąco to tu jeszcze nie było! Tak więc zaraz po siódmej… Spacerek i joggowanie nad Hugon River. Moja zimowa trasa nie zawiodła nas! Była sarna z małymi, królik, różnej wielkości wiewiórki, zające, czaple, dzięcioły… Nie było niedźwiedzi! Na szczęście!
Jest teraz godzina 10:15AM (16:15 czasu polskiego). Kasia „zachwyciła” się już moim ulubiony tak-show Jenny Jonem. Tym razem były kobitki z dużymi… walorami. Podobno po 24 funty każdy! Mnie to bawiło, Kasia była lekko zadziwiona. Tak, tak… To też są Stany!
Plany… Dziś mam dać wywiad jako Dekaban Fellow. Andrzejowi zależy, żeby była „ciągłość”. Hmm… Nie powiem, ale Kasi i mnie… Może uda się backup plan? Nie piszę za dużo, żeby nie zapeszać. Dziś także obiadek u Maryli. Naciągnąłem ją na zrobienie łososia, bo pozajączkowały mi się dni tygodnia – dziś jest czwartek. W piątek przyjeżdża Profesor Galambos – jeden z moich dwóch projektów… Mam być na spotkaniu! Może Kasia też się da namówić? W poniedziałek Andrzej zorganizuje zebranie grupy, tak żeby Kasia mogła wygłosić seminarium.
Uff… i to by było na tyle… Jeszcze tylko trzeba zastanowić się nad formą? Czy zrobić z tego stronkę? Co ze zdjęciami? Album, czy wplatać? Podyskutujemy… A jak z Emilami? Wysłać tylko info, że jest coś nowego, czy może cały tekst? Siadam do kanapeczki – decyzję podejmie Kasia!
RoGaj

Sprawdzone i uzupełnione przeze mnie
Kasia