Jeszcze przed dotarciem do kanionu zaczęliśmy myśleć… o noclegu. Wszak byliśmy w podróży poślubnej. W National Forest Keibab (las państwowy…) dowiedzieliśmy się, co to jest backcountry camping, czyli kapowanie na dziko w plenerze. Na pytanie gdzie można przenocować ku naszemu zdziwieniu dowiedzieliśmy się, że należy skręcić z głównej drogi i… rozbić namiot gdziekolwiek, byle nie za blisko łąki i wody, żeby nie straszyć zwierzaków, na przykład kojotów!
Północna krawędź poza swoim ogromem zaskoczyła nas tym, że w zasadzie do samego brzegu kanionu były… lasy! Takie jak u nas, iglaste, sosnowe!!! Sam wielki kanion jest właściwie bez roślin, Co tu dużo pisać! Zobaczcie na zdjęciach! Ponieważ mamy wspólnego… konika w postaci fotografii zaczailiśmy się na zachód słońca, który niestety nie był spektakularny. Miało to pewne następstwa! Nasz debiut w kempowaniu na dziko nastąpił nocą! Po zmroku wjechaliśmy w pierwszą polną drogę w las. Tak jak zapowiadała pani w lasach państwowych już wkrótce zobaczyliśmy pierwsze światełka kempingujących na dziko. Nie chcieliśmy się wpychać, więc odjechaliśmy dalej. Jednak droga zaczęła się robić coraz mniej przyjemna a las obok jakby gęstniał. Włączyliśmy wsteczny bieg, bo nie było jak zawrócić. Na drogę wyszli wtedy zobaczeni wcześniej kempingowicze i zaprosili nas do swojej gromadki. Było ich troje. Młody technik dentystyczny z Arizony, który wybrał się na małą przejażdżkę nad Wielki Kanion oraz mieszkanka Północnej Karoliny ze swoim kilkunastoletnim synem, którzy wybrali się w nieco dłuższą przejażdżkę od wybrzeża wschodniego do zachodniego. Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Wspólnie posiedzieliśmy przy ognisku roztrząsając kwestie różnic kulturowych między Europą i Stanami. Z technikiem mieliśmy nieco odmienne odczucia, co do poczucia bezpieczeństwa. My uważaliśmy, że to w Stanach człowiek czuje się bezpiecznie, on wręcz przeciwnie – po pobycie w Hiszpanii uważał, że to Europa jest bardziej bezpieczna: You know, here everybody may have a gun (Wiecie, tutaj każdy może mieć broń). Na niebie wschodził coraz większy księżyc, wokół szeleściły krzaki, z których co jakiś czas wyłaniały się sarenki i jelenie. Wydawało mi się, że gdzieś w pobliżu inna grupka kempinguje opowiadając sobie doskonałe dowcipy, bo co jakiś czas odzywał się głośny śmiech i chichot. Cóż, miejscowi wyprowadzili mnie z błędu. To wyły najprawdziwsze kojoty!!! Blask księżyca skusił również naszego Arizończyka. Poszedł do swojego samochodu i wyjął stary sprzęt słupołaza. Wkrótce podziwiał okolicę z wierzchołka wysokiej sosny. Robiło się coraz później, a my oprócz zachodu słońca mieliśmy również w planie wschód nad brzegiem kanionu. Przeprosiliśmy towarzystwo rozmawiające aktualnie o koncertach rockowych, na jakich się dobrze bawili – oj padały nazwiska! - i udaliśmy się do naszego namiotu. Co tu wiele mówić – noc nie należała do najwygodniejszych – po ciemku ciężko jest usunąć szyszki spod podłogi, a nasze karimatki Robert pieszczotliwie nazywa folią do kanapek, więc sami rozumiecie. Poza tym publiczne prysznice na North Rim zamknęli zanim zdążyliśmy się wykąpać. Dla rozjaśnienia obrazu należy dodać, że w nocy panował przyjemny chłodek – przy ognisku przydały się polary, a w nocy śpiworki. Ponieważ parkowa gazetka zapowiadała wschód słońca na 5.22, a my musieliśmy jeszcze zarezerwować przynajmniej pół godzinki na dojazd, należało zatem wstać odpowiednio wcześnie. Wydatnie pomogły nam w tym wspomniane wyżej szyszki. Ambitnie dotarliśmy do Kanionu na czas. Okazało się, że nie jesteśmy jedynymi amatorami wschodu słońca - po krawędzi snuło się wielu podobnych nam desperatów o podpuchniętych oczach (no, oni jednak mieli bliżej, większość z nich mieszkała w kompleksie domków letniskowych nad samym kanionem). Niestety natura tym razem nie wynagrodziła naszego poświęcenia. Wschód nie był spektakularny, nie pozwoliły na to liczne skupiska ciemnych chmur. Siedliśmy zatem na tarasie głównego budynku hotelowego z widokiem na wielką dziurę i melancholijnie marzyliśmy o kawie. Tym razem nasze marzenia się spełniły. Podpatrzyliśmy ludzi z charakterystycznymi papierowymi kubeczkami i ich tropem znaleźliśmy małą kawiarenkę. Gdy ją piliśmy z ciemnych chmur spadł deszcz. Po kawce ruszyliśmy w stronę pryszniców, gdzie zaliczyliśmy kąpiółkę. Niestety za 1.25USD przysługiwało tylko pięć minut rozkoszy. Wyjeżdżając zaobserwowaliśmy jeszcze darmowy automat z lodem, którym obficie napełniliśmy wszystko, co było nam dostępne, a szczególnie termos. Pomimo chłodnej nocy i deszczu temperatura wracała do normy. Na zakończenie pobytu na północnej krawędzi Kanionu odwiedziliśmy jeszcze Królewski Przylądek (Cape Royal). Nie żałowaliśmy! Naszym zdaniem wśród punktów widokowych w części północnej jest najlepszy. Poza tym jedna z platform widokowych znajduje się nad Anielskim Oknem (Angle Window), czyli po prostu żółtawej skale z dziurą w środku. Zwracamy uwagę na ciekawe pouczenie, które utrwaliliśmy na jednym ze zdjęć. Sugeruje ono, że jeżeli grzmi, a ty jesteś na krawędzi Kanionu i właśnie włosy stanęły Ci dęba na głowie, to lepiej szybko uciekaj, bo za chwilę może trafić Cię piorun! Tak zakończyło się nasze pierwsze spotkanie z Kanionem. Po krótkim wypadzie do Arizony wróciliśmy do Utah, gdzie czekały kolejne Parki Narodowe. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze jak wygląda miejsce, w którym spaliśmy za dnia. Okazało się być bardzo przyjemne. Obok znajdowała się polanka, która została zarezerwowana w lasach państwowych na zjazd rodzinny. Informowała o tym kartka znajdująca się na jednym z drzew. Naszą sjestę przerwały odgłosy wystrzałów – może ktoś wynajął kawałek lasu na polowanie dla odmiany? Jak informuje tabliczka: Keibab National Forest – land of many uses…. |
A few miles after the park entrance station (elevation 8,824 feet) a side road leads to various viewpoints of the canyon to the east, while the main highway continues to the Grand Canyon Lodge and the visitor center. Unlike the over-developed south rim, there are relatively few facilities here. Accommodation options include an 83 site campground and some log huts, scattered around the neighboring forest. From the lodge a short paved trail goes to Bright Angel Point, the most popular observation point on the north rim. Bright Angel Point has good overlooks of Roaring Springs and Bright Angel canyons far below. The North Kaibab Trail runs through these canyons and several miles of its course are visible from the viewpoint - this trail begins a few miles north of the main visitor complex and is the only maintained path into the canyon from the north rim, although a complicated network of logging tracks extends west from AZ 67 into the Kaibab National Forest, allowing for access to other canyon viewpoints and trails, as well as (free) primitive camping, but 4WD drive vehicles may be required. Amongst these more remote viewpoints is Point Sublime, on the edge of a sheer cliff overlooking the narrowest section of the canyon, where the south rim is a little over 4 miles away. As the north rim is on average 1,000 feet higher than the south, the climate is significantly different. Summer temperatures are usually about 5-10 degrees lower, nighttime frosts may occur any month of the year and in winter the approach road is closed by snow for several months, although intrepid visitors may still reach the canyon by two or more days cross-country skiing. The north rim has two main viewpoints towards the east, reached by the side road. One is Point Imperial, the highest in the park at an elevation of 8,803 feet, which apart from the canyon, here relatively shallow and less branched, also overlooks large areas of the Painted Desert in the Navajo Reservation. The second is Cape Royale (7,865 feet), perhaps the best of the north rim sites. The cape is 20 miles from AZ 67, right at the end of the road which becomes rather narrow and twisting over the last couple of miles as it runs along a steep sided ridge. There is a large carpark and a short nature trail leading to the point, where the ground drops away steeply in most directions affording superb views east, south and west along the canyon. |
RoGaj 2003